Prasa

KKP w WDK we Frydrychowicach – tym razem na Hawajach i Florydzie.

Klub Kulinarnego Podróżnika w Wiejskim Domu Kultury we Frydrychowicach za sprawą cudownych opowieści prelegenta zawędrował aż na Hawaje. Około pięćdziesięciu słuchających dowiedziało się 17 czerwca, że Hawaje to grupa wysp wulkanicznych położonych w centralnej części północnego Pacyfiku. Składa się z ośmiu głównych wysp, ale tylko sześć jest otwartych dla gości.

Hawaje historycznie należą do kultury polinezyjskiej, która została tam niemal zatracona. Wyspy Hawajskie mają bardzo zróżnicowany krajobraz zawierający szczyty (czasami pokryte śniegiem), pasma jałowej ziemi pokrytej lawą, złote plaże otoczone palmami, klify imponującej wysokości, wielokolorowe kaniony, bujny las tropikalny i jałowe, wypalone słońcem pastwiska. Wszystko to pięknie ukazały fotografie. Jak można się było przekonać, Hawaje to teren wulkaniczny i gdy prelegent opowiadał o siedzibie bogini Pele, a potem pokazał zdjęcia, skąd chciał dotrzeć do miejsca wypływania lawy, wszyscy oniemieli. Nie zabrakło ciekawego kawałka historii – opowieści o ataku Japończyków na Pearl Harbour. Nawet jedzenie przygotowane przez pana Seweryna Gałysza wyglądało jak Hawaje, bo w rozdawanych porcjach królowała zieleń, jakiej tam nie brakuje, a jej odpowiednikiem stała się wieprzowina ze szpinakiem.

31 lipca KKP zagościł wraz ze słuchającymi opowieści na Florydzie. La Florida (ziemia kwiatów) to nazwa nadana temu miejscu w 1513 roku przez jego odkrywcę, Hiszpana Juana Ponce de León. Do roku 1821, (kiedy to USA kupiło Florydę) Hiszpanie bronili militarnie tego półwyspu, gdyż znajdował się on na szlaku powrotnym ich statków do Europy. Dzisiaj, jak można było usłyszeć, jest to bardzo ciekawe miejsce dla wielu odwiedzających. Atrakcje turystyczne cieszą się tam wielką popularnością, a są to niezliczone parki rozrywki wokół Orlando i wiele miast wzdłuż wybrzeża. Temperatura niespadająca na Florydzie poniżej zera i duża wilgotność powietrza powodują, że jest tam raj dla fauny, flory i ludzi.

Teraz, chrupiąc orzeszki ziemne niejeden z nas pomyśli o Florydzie, bo właśnie tam są hodowane. Jak podkreślił prelegent, rekiny zamieszkujące wody oceanu wokół tego stanu są niegroźne dla ludzi, chyba że się im przeszkadza w ich naturalnym środowisku, bo rzadko kiedy przypływają do brzegów.

Podobno przysmakiem florydzkich dzieci jest kakao i kanapki tostowe smarowane dżemem i masłem z orzeszków ziemnych, których mogliśmy posmakować. Melony były pysznym i orzeźwiającym deserem po słodyczy kanapek.

Jak to jest w tradycji KKP po obu spotkaniach można było wygrać monety i sprawdzić swoją wiedzę o nowo poznanych krajach odpowiadając na zadawane pytania.

Dziękujemy jak zawsze prelegentom, panu Sewerynowi Gałyszowi oraz naszemu sponsorowi, którym jest pan Stanisław Wysogląd i jego Ośrodek Szkolenia Kierowców mieszczący się w Wadowicach.

We wrześniu nowe kraje, nowe smaki i miejmy nadzieje, że nowe osoby, które dotrą na KKP do WDK we Frydrychowicach, by posłuchać, złapać bakcyla podróżnika i, być może, zostać kiedyś prelegentem.

Agnieszka Jakubowska

KKP Wieprz.

Długie, piaszczyste plaże oblane turkusową wodą, cień rzucany przez palmy i zachwycająca rafa koralowa. Czy to może być prawda??? Pan Seweryn udowodnił nam, że tak. Jego argumentami były wspaniałe zdjęcia, które stały się dowodem na istnienie raju na ziemi o nazwie Filipiny. Jest to miejsce, którego nie sposób opisać w kilku zdaniach, bo zachwyca swym ogromem i pięknem. To ponad 7 tys. wysp z ogromnymi polami ryżowymi, zabawnymi zwierzakami i szałasami. Można się tam natknąć na walki kogutów, które nie ma co ukrywać, bywają drastyczne. Jest tam dużo dziwnych i być może na swój sposób śmiesznych obiektów niemal “wyciągniętych z bajki”. Można tam leżeć, opalać się i podziwiać wspaniały świat. Czego więcej do szczęścia potrzeba??  No chyba tylko pysznego jedzenia Klubu Kulinarnego Podróżnika, a mięliśmy okazje zjeść: kurczaka w sosie ostrygowym z makaronem ryżowym.

Po wysłuchaniu prelekcji, zapewne każdy na chwilę się rozmarzył i zaczął myśleć o posiadaniu jednej z bezludnych wysp na Filipinach.

Pamela Gurdek

KKP na Kilimandżaro

Na ostatnim spotkaniu klubu zawitał do nas niezwykły gość. Pani Kasia Rogowiec opowiadała o wspinaczce na najwyższą górę Afryki – Kilimandżaro. Nie przywykła nazywać się podróżniczką, mówiła o sobie jako o turystce, która korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a ciekawe miejsca zwiedza z przewodnikiem. Ale podróżnik to człowiek pokonujący granice. Nie tylko te państwowe, przede wszystkim granice swych możliwości. Nasza prelegentka w wieku trzech lat straciła ręce w wypadku. Niedawno wraz z kilkoma innymi niepełnosprawnymi oraz ekipą telewizyjną zdobyła górę, którą mimo pozornie niskiej wysokości 5895 m n.p.m. zdobywa rocznie jedynie 20% wchodzących. Dwadzieścia procent pełnosprawnych! Pani Kasia wspominała chwile ciężkie, ale zarazem piękne. Wychwalała zaangażowanie przewodników, a właściwie w większości tragarzy, niosących na swoich plecach ładunek grupy, swój, jedzenie, wodę a czasami także ludzi. Mimo tego, że na sam szczyt nie weszli wszyscy, to każdy zdobył swoje Kilimandżaro. Pokonał swoje granicę możliwości, dzięki czemu może być nazywany podróżnikiem. Warto było przyjść i zobaczyć taką osobę. Człowieka, który nigdy nie mówi „nie mogę, nie potrafię”. No i przy okazji zjeść coś wyjątkowego, oczywiście z tamtych stron.

Iwo Gurdek

KKP WIEPRZ

Długie, piaszczyste plaże oblane turkusową wodą, cień rzucany przez palmy i zachwycająca rafa koralowa. Czy to może być prawda??? Pan Seweryn udowodnił nam, że tak. Jego argumentami były wspaniałe zdjęcia, które stały się dowodem na istnienie raju na ziemi o nazwie Filipiny. Jest to miejsce, którego nie sposób opisać w kilku zdaniach, bo zachwyca swym ogromem i pięknem. To ponad 7 tys. wysp z ogromnymi polami ryżowymi, zabawnymi zwierzakami i szałasami. Można się tam natknąć na walki kogutów, które nie ma co ukrywać, bywają drastyczne. Jest tam dużo dziwnych i być może na swój sposób śmiesznych obiektów niemal “wyciągniętych z bajki”. Można tam leżeć, opalać się i podziwiać wspaniały świat. Czego więcej do szczęścia potrzeba?? No chyba tylko pysznego jedzenia Klubu Kulinarnego Podróżnika, a mięliśmy okazje zjeść: kurczaka w sosie ostrygowym z makaronem ryżowym.

Po wysłuchaniu prelekcji, zapewne każdy na chwilę się rozmarzył i zaczął myśleć o posiadaniu jednej z bezludnych wysp na Filipinach.

Pamela Gurdek

KKP na Kilimandżaro

Na ostatnim spotkaniu klubu zawitał do nas niezwykły gość. Pani Kasia Rogowiec opowiadała o wspinaczce na najwyższą górę Afryki – Kilimandżaro. Nie przywykła nazywać się podróżniczką, mówiła o sobie jako o turystce, która korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a ciekawe miejsca zwiedza z przewodnikiem. Ale podróżnik to człowiek pokonujący granice. Nie tylko te państwowe, przede wszystkim granice swych możliwości. Nasza prelegentka w wieku trzech lat straciła ręce w wypadku. Niedawno wraz z kilkoma innymi niepełnosprawnymi oraz ekipą telewizyjną zdobyła górę, którą mimo pozornie niskiej wysokości 5895 m n.p.m. zdobywa rocznie jedynie 20% wchodzących. Dwadzieścia procent pełnosprawnych! Pani Kasia wspominała chwile ciężkie, ale zarazem piękne. Wychwalała zaangażowanie przewodników, a właściwie w większości tragarzy, niosących na swoich plecach ładunek grupy, swój, jedzenie, wodę a czasami także ludzi. Mimo tego, że na sam szczyt nie weszli wszyscy, to każdy zdobył swoje Kilimandżaro. Pokonał swoje granicę możliwości, dzięki czemu może być nazywany podróżnikiem. Warto było przyjść i zobaczyć taką osobę. Człowieka, który nigdy nie mówi „nie mogę, nie potrafię”. No i przy okazji zjeść coś wyjątkowego, oczywiście z tamtych stron.

Iwo Gurdek

KLUB KULINARNEGO PODRÓŻNIKA

5 lutego w WDK Frydrychowice, po raz pierwszy odbył się Klub Kulinarnego Podróżnika. Dzięki szerokiej reklamie pań nauczycielek ze szkół we Frydrychowicach na spotkanie przybyło ponad 50 osób. Prelekcja dotyczyła krajów Zachodniej Afryki – Ghany, Burkina Faso i Mali. Przygotowano kanapki „tuna melt”, które smakowały uczestnikom prelekcji. Sponsorem imprezy został Ośrodek Szkolenia Kierowców z Wadowic pana Stanisława Wysogląda, mieszkańca Frydrychowic oraz Przewodniczącego Rady Gminy Wieprz.

W następnych miesiącach planuje się zorganizować kolejne spotkania dotyczące egzotycznych krajów. SERDECZNIE ZAPRASZAMY NA NIE WSZYSTKICH MIESZKAŃCÓW FRYDRYCHOWIC I INNYCH SOŁECTW.

NOWA GWINEA

Trzynastego lutego w piątek odbyło się kolejne spotkanie wszystkim już znanego Klubu Kulinarnego Podróżnika. Tym razem, za sprawą pięknych zdjęć i “pysznego” zapachu z kuchni przenieśliśmy się do Zachodniej części Nowej Gwinei.

Nasz prelegent Jarosław Nowak, który przybył do nas z Krakowa, wspaniale opowiadał o plemionach Papuasów Dani, Lani i Jali. Po wylądowaniu w Wamenie natrafił na papuaskie święto Pesta. Jest to uroczyste zabicie świni i pieczenie jej z warzywami (najczęściej batatami) na rozgrzanych wcześniej kamieniach. Dowiedzieliśmy się, że zwierzątko bliskie mieszkańcom Wieprza nie tylko u nas ma przywileje (Muzeum Prosiaczka), bo wśród Papuasów również. Świnki mieszkają w chatkach, często większych od chatek kobiet. Są traktowane z szacunkiem, jakby były członkami plemienia. Papuasi przedstawili naszemu prelegentowi technikę, jaką stosują w razie ataku wrogów i pokazali mu również świetnie zachowaną mumię wodza. Poznaliśmy ich oryginalne stroje i ozdoby. Ponadto usłyszeliśmy smutną historię misjonarza, który został zjedzony przez niziutkich kanibali (Papuasów o wzroście sięgającym 150cm). Na szczęście zwyczaj ten “wyszedł już z mody” i Panu Jarkowi nic nie groziło. W przerwie każdy dostał swoją porcję ryby w curry, ale nie zabrakło chętnych po dokładki. W drugiej części spotkania zobaczyliśmy (po raz pierwszy na KKP) krótkie, ale bardzo ciekawe filmiki z tej części świata.

Mimo tego, że trzynasty i w dodatku piątek uchodzi za dzień pechowy, dla uczestników KKP na pewno takim nie był.

Pamela Gurdek

KKP w Norwegii

Będąc na wielu spotkaniach KKP, czytając relacje z podróży w Internecie, czy słuchając pani Elżbiety Dzikowskiej – znanej podróżniczki, doszedłem do wniosku, że wszystkie opowieści zaczynają się od stwierdzenia: „Szukałem tak daleko, a piękno było tak blisko.” Norwegię odkryłem dopiero teraz.

Bo faktycznie Norwegia, patrząc obiektywnie jest bardzo blisko Polski i patrząc subiektywnie jest najpiękniejszym krajem Europy. Jej piękno objawia się w czystości środowiska, ekologii, zgodnym z naturą życiu Norwegów, polarnych nocach, fiordach zalanych turkusową wodą, ośnieżonych szczytach, historii nie zawsze dla tubylców łaskawej i oczywiście, w aspekcie niezmiernie ważnym dla wielu – taniej elektryczności. Właśnie pomiędzy tymi zaletami kraju Wikingów krążyli nasi prelegenci – pani Urszula Gałysz i pan Kazimierz Skowron, zmieniając kliknięciem komputerowej myszy zdjęcia na ekranie.

Nawet nie udało im się skupić tylko na jednym z tematów – bo Norwegia to kraj nie do ogarnięcia dla ludzkiego umysłu. Wprowadzali nas w atmosferę tamtych okolic, odrywając kawałek po kawałku porcje od tego podróżniczego tortu, o smakowitej nazwie NORWEGIA.

Mimo tego, że chciwie łykaliśmy każde słowo, obraz, zapach i smak norweskiej potrawy, Norwegii nie poznaliśmy. Ją pozna tylko ten, który stąpał po tamtejszej ziemi, poznał żyjących tam ludzi, zasmakował potraw i nie oszalał, mimo otaczającego go przyrodniczego piękna.

KKP serdecznie dziękuje wolontariuszkom, paniom: Joli Palka i Ewie Wojas za przygotowanie norweskiego dania quiche z łososiem.

Iwo Gurdek

Klub Kulinarnego Podróżnika w Gierałtowicach.

KKP przywędrował do Gierałtowic dnia 22 kwietnia 2009 roku !!!

I od razu spotkanie to stało się  ” w y d a r z e n i e m”. Sala klubowa WDK została przygotowana na 30 osób, a zagościło w niej prawie 50. Dużo było dzieci i młodzieży, a co szczególnie cieszy, to obecność wielu dorosłych, wśród nich nawet całych rodzin.

W każdym z nas odzywa się czasem jakaś tęsknota za poznawaniem czegoś nowego, nieznanego, odległego czy egzotycznego. Często z braku środków i dostatecznej mobilizacji odsuwamy realizację naszych ukrytych marzeń o podróżach. Teraz mamy chociaż namiastkę w postaci „wirtualnych podróży”, które przybliżają nam przybywający prelegenci.

Podróżnikiem tego spotkania był Seweryn Gałysz. Postać nietuzinkowa. Dzięki jego zdjęciom i opowieściom przenieśliśmy się do Ameryki Południowej.

Wszyscy słuchaliśmy z zapartym tchem, szczególnie o wyprawie na płaskowyż Roraima w Wenezueli. Z zainteresowaniem śledziliśmy na ekranie ubogie życie tamtejszych Indian, a dalej każde załamanie skały, nieznaną a bardzo rzadką roślinkę czy hotel na skale.

A w tle unosił się zapach przygotowanej niespodzianki kulinarnej “tunamelt”.

Całość pozostawiła niezatarte wspomnienia. Nie było na sali osoby, której to spotkanie nie zainteresowało. Społeczność nasza zaprasza na stałe Klub Kulinarnego Podróżnika, tym bardziej, że każdy z uczestników będzie dostawał przepis na serwowane dania.

Dziękujemy właścicielom firmy PROTECH za sponsoring.

Do zobaczenia na kolejnej egzotycznej, wirtualnej wyprawie.

GRAG

PODRÓŻ DO INDII

Indie to kraj kontrastów, niezwykłej religii, życzliwych ludzi i stosunkowo niskich cen. Przekonaliśmy się o tym na spotkaniu Klubu Kulinarnego Podróżnika w Gierałtowicach oglądając i słuchając opowieści Majki, która wraz z siostrą podróżowała po tym ciekawym kraju. Jak zwykle serwowano etniczne dania. Tym razem była to wieprzowina w curry.

W trakcie projekcji slajdów obejrzeć można było miasto Varanasi, w którym pobożni hindusi po śmierci kremują ciała, a ich popioły trafiają do świętej rzeki hindusów – Gangesu.

Pustynia w Radżastanie była olbrzymia i przypominała dzięki wielbłądom Saharę. Inny klimat panował w tropikalnym Goa, gdzie turyści przyjeżdżają odpocząć pod palmami lub popływać w oceanie. Na zakończenie podziwialiśmy mauzoleum w mieście Agra – symbol miłości władcy do swej tragicznie zmarłej żony. Część podróży została zrealizowana dzięki wynajęciu lokalnego samochodu z kierowcą, model ten do złudzenia przypominał dawne polskie samochody marki syrena. Na koniec spotkania rozlosowano nagrody w postaci symbolu boga – słonia Ganesza i monet indyjskich.

Impreza odbyła się dzięki wsparciu pana Jan Krupnika z firmy PROTECH.

Zapraszamy na następne spotkanie w czerwcu!

SG

Kolejna relacja z Wieści Gminnych

Maroko !!!

Mniej więcej rok temu, kiedy my wspólnie z rodziną, siedzieliśmy przy wigilijnym stole, Pan Edward Rys wraz z przyjaciółmi był w drodze do Maroka. Jadąc przez Barcelonę i Portugalię chciał dotrzeć do państwa Maghrebu na noc sylwestrową w Casablance. Nieoczekiwanie natrafił na największe muzułmańskie święto – Święto Ofiar.  Na prelekcji dokładnie poznaliśmy obyczaje Marokańczyków  w Tangerze, gdzie prelegent spędzał czas składania ofiar ze zwierząt w gościnie u muzułmańskiej rodziny. Obyczaje te nakazują głowie rodziny zabić baranka, rozdzielić jego mięso na trzy części – jedną dla siebie, jedną dla ubogich, a tą ostatnią dla swoich krewnych. Punktem kulminacyjnym spotkania były dwie potrawy – zupa z soczewicy, która tak niektórym smakowała, że chętnie zamienili by ją z Marokańczykami za polski żurek. Drugie danie , którego nazwy nikt nie jest w stanie powtórzyć, składała się z mięsa wołowego, polanego słodkim sosem ze śliwkami oraz z tradycyjnego arabskiego dodatku – kuskusu. Po spotkaniu wszyscy rozeszli się z mieszanymi uczuciami – dobrego smaku w ustach i widoku krwi i mięsa jagnięcego podwieszonego u marokańskich dachów.

Southwest !!!

Na kolejnym styczniowym spotkaniu o południowo-zachodniej, gorącej stronie Stanów Zjednoczonych, wielu mieszkańców Wieprza, chciało się choć na chwilę rozmarzyć i przenieść się w tamte strony, odrywając się od naszej mroźnej zimowej rzeczywistości. Wszystkim udzielał się klimat  westernu, kiedy z kuchni dobiegał zapach ostrego chili con carne , prelegent pan Seweryn Gałysz opowiadał o zasługach cowbojów w wkład w rozwój cywilizacji. Mieszkańcy suchych obszarów wynaleźli pomocne w chłodnych okresach jednoczęściowe pidżamy „Long Johnny”, zabójczy rewolwer oraz każdemu znane błękitne jeansy. Ale mimo ogromnej wartości tych wynalazków, największe wrażenie zrobiły zdjęcia kanionu rzeki Colorado oraz samotne skały w PN Monument Valley. Swoim ogromem i majestatycznym pięknem tworzyły jedną z nielicznych. Przyrodniczą twierdzę nie uległą człowiekowi. Poza tymi cudami natury na ekranie zostały wyświetlone zdjęcia ze stolicy Mormonów – Salt Lake City, więzienie z czasów rewolwerowców, miejsce styków czterech stanów omawianych na prelekcji (Colorado, Arizona, New Mexico, Utah). Poza tym nasz prelegent odwiedził Góry Skaliste, złowieszcze złomowisko starych bombowców i samolotów nie zdatnych już do użytku oraz sztuczne  jezioro, a przeżycia z tych wypraw dokładnie zrelacjonował. Nie mogło również zabraknąć jedzenia- czyli wspominanego chili con carne (ryż z mięsem, ostrą papryką i innymi smacznymi dodatkami) oraz suszonego mięsa, którego wszyscy próbowali jako przekąsek. Dzięki prelegentów poznaliśmy trochę inne Stany Zjednoczone niż te z filmów o Nowym Yorku, Waszyngtonie i Miami Beach, Stany Zjednoczone bardziej dziewicze i w przekonaniu większości – piękniejsze.

Iwo Gurdek

Działamy, działamy:)

KKP NA MAJORCE

Po zimnej, dalekiej wyprawie na Kan Tengri (góry Tien Szan) zdecydowaliśmy się troszkę przybliżyć się do naszego domu – Europy. Do tej pory wszystkie prelekcje omijały ten kontynent. W końcu przyszedł czas na to, by udowodnić, że Europa również potrafi być piękna i… jest piękna. Wraz z najmłodszym prelegentem w historii KKP –  Iwem odwiedziliśmy w październiku hiszpańską wyspę Majorkę.

Byliśmy w Palmie de Mallorca (stolicy), gdzie zachwycaliśmy się architekturą tego miasta, pojechaliśmy na przylądek najbardziej wysunięty na północ i mogliśmy podziwiać bajecznie kolorowe wschody słońca. Odwiedziliśmy Valdemosse, gdzie spotkaliśmy Tomas Catalinę. Wskoczyliśmy na krótko do Gordioli – miasteczka, w którym od XVII w. wytwarza się w hutach szkło i oryginalne szklane ozdoby. Natknęliśmy się również na polskie motywy. Otóż  przez parę miesięcy w Valdemossie przebywał polski kompozytor Fryderyk Chopin, gdzie leczył się na gruźlicę.

Na spotkaniu można było skosztować sosu Ali Oli, ryby oraz szaszłyków. Większości bardzo smakowało, a na koniec pamiątki z malowniczej Majorki zmieniły swoich właścicieli.

Pamela Gurdek

KKP na Nowej Zelandii

Pani Maria przyjechała do nas w listopadzie aż z Warszawy ze swoim przyjacielem psem. Zabrała Klub Kulinarnego Podróżnika w podróż na koniec świata. Czuliśmy się jakbyśmy tam byli, ponieważ Pani prelegentka przywiozła świetne zdjęcia i wspaniale opowiadała o Nowej Zelandii. Na spotkaniu było dużo owiec, kiwi, tatuażów i łubinu. Aotearoa czyli “kraj długich białych chmur” – w języku Maorysów, zadziwia mnogością cudów natury, różnorodnością atrakcji, zmiennością terenu i pięknem kultury Maoryskiej. Jest to miejsce gdzie nie sposób się nudzić, a każdy znajdzie coś dla siebie. Wielkie wrażenie zrobiły na nas ogromne drzewiaste paprocie, alpejskie papugi żyjące na lodowcu, którym “wszystko można”, gołębie duże jak kury, ptak, który naśladuje dzwonki do telefonów i ogromne pęknięte skały w kształcie kul – “wyrastające” z piasku.

Nowa Zelandia jest naprawdę piękna i każdy po spotkaniu marzy by tam pojechać jednak 48-godzinna podróż samolotem troszkę zniechęca, lecz “Dla chcącego, nic trudnego”. Na zakończenie był oczywiście konkurs z nagrodami, w którym młodzi jak i starsi uczestnicy klubu doskonale sobie poradzili. Jak zawsze każdy mógł skosztować pysznych potraw z Nowej Zelandii, a były nimi: mięso w curry i sałatka jabłkowo – szynkowa.

Pamela Gurdek

KKP Nowa Zelandia z innej perspektywy:

Aotearoa – Kraj Białej Długiej Chmury

Nowa Zelandia, kraj na zupełnym końcu świata. Z Polski na wschód, jak i też na zachód, do Nowej Zelandii leci się tyle samo i za tyle samo. Mimo, że często o niej słyszymy, to jest nam mało znana. Na spotkaniu Klubu Kulinarnego Podróżnika dowiedzieliśmy się, że słowo kiwi, to nie tylko nazwa nowozelandzkiego owocu, ale także popularnego w tym kraju i ściśle chronionego ptaka nielota, który, o ironio, jest malowany przez żołnierzy na ich samolotach wojskowych. Także Nowozelandczycy nazywają siebie po prostu kiwi. Mimo, że większość narodu to ludzie przybyli z Europy, to tubylcy – Maorysi, są tu traktowani na równi z innymi, a oni sami uważają się za prawowitych władców tej ziemi i swoje stanowisko wyrażają w każdej możliwej sytuacji dzięki groźnemu tańcowi haka i czarnym tatuażom na każdej części ciała.

Dzięki prelegentce dowiedzieliśmy się też, że Nowa Zelandia to także lodowce, lasy, dżungla, ocean, łąki i góry. Ludzie są bardzo mili a kiedy spotkamy kogoś na południowej wyspie (co jest rzadkością), możliwe, że zaprosi nas na herbatę lub na kolację. Oczywiście mogliśmy spróbować także jednej z tamtejszych potraw, a była to sałatka jabłkowo-szynkowa z wieprzowiną w sosie curry z chlebem i kiwi.

Dzięki tej prelekcji Nowa Zelandia stała się celem i marzeniem wielu gości, którzy odwiedzili nasze spotkanie.

Iwo Gurdek

Po raz pierwszy w KKP zorganizowano wystawę fotografii podróżniczej – fotografie z Majorki wykonane przez Iwa były piękne i bardzo egzotyczne. Zdobiły salę klubową przez 2 tygodnie października.

Podróże kształcą…

28 lipca, we wtorkowy wilgotny poranek, gdy kogut jeszcze nie myślał nawet o pianiu, gdy słoneczko leniwie wychylało się zza horyzontu, gdy wszyscy wokoło jeszcze smacznie spali i śnili o podróżach w nieznane, przygodach i o zdobywaniu nowych, ciekawych miejsc, pewna duża grupa szaleńców z fantazją postanowiła zrealizować to, o czym często marzymy. Wczesna pora nie przeszkodziła uczestnikom w przybyciu na wyznaczone przystanki. Trochę zaspani, ale ciekawi, co nas czeka na owej wycieczce ruszyliśmy w pięciogodzinną podróż do celu, czyli Gór Stołowych, leżących w Sudetach. Młodzi uczestnicy szybko się obudzili i swą energią i zaangażowaniem umilali atmosferę i czas podróży. Aktywny był zwłaszcza tył J. W autobusie nie spędzaliśmy czasu całkiem biernie. Zostały przygotowane prelekcje na temat miejsc, do których jedziemy. To jeszcze bardziej podsyciło nasz apetyt na odkrywanie. Myślę, że młodzież została wyedukowana solidnie. Żadna grupa nie powstydziłaby się takich dwóch przewodników. Pan Gałysz zarażał nas swoją pasją podróży, która udzielała się wszystkim. Pani wójt okiem geografa rzuciła nam jasny obraz na miejsca, do których zmierzamy.

Pierwszym celem naszej podróży była góra Szczeliniec (919 m n.p.m.), leżąca w paśmie górskim Sudetów w Parku Narodowym Gór Stołowych. Zdziwiłam się. Spodziewałam się góry typu nasz Laskowiec. Może nie tylko ja…Na szczyt prowadziły nas „kulturalne”, wycięte w skale schodki z barierkami. Muszę przyznać, że zwłaszcza na początku było stromo, ale śmiało mogły tam wejść nawet panie w szpileczkach. Nasi wycieczkowicze, poprzez zróżnicowanie wieku, kondycji i innych czynników, szybko podczas wspinaczki podzielili się na trzy grupki.

1 grupa: zapaleńcy, trzymający szybkie, marszowe tempo – totalna ekstrema. Przewodził im pan Gałysz.

2 grupa: średniacy, próbujący dogonić, z marnym skutkiem, zapaleńców.

3 grupa: rekreacyjna. Panowała tam miła atmosfera i rozluźnienie. Nic na siłę. Tempo: przystanek co pięć schodów.

Chociaż młoda, czułam się w pełni przynależna do tej ostatniej z grup. Po ok. czterdziestominutowym marszu dotarliśmy do schroniska z pierwszym punktem widokowym. Przed nami był jeszcze kawałek drogi do głównego szczytu, na który też wchodziło się po schodach, tyle że metalowych. Widok z tego punktu był niesamowity, zapierał dech w piersiach. Wszystkie cztery strony świata stały dla nas otworem. Czułam się, jakbym była zaledwie malutką kropelką wody w otchłani wielkiego oceanu. W takich miejscach dopiero uświadamiamy sobie, jaki świat jest wielki, a jacy my mali. Zobaczyliśmy nawet tereny naszych czeskich sąsiadów. Po nasyceniu się tym obrazem malowanym przez Boga, przyszła pora na zejście, które okazało się prawdziwą frajdą, większą niż samo wyjście. Dlaczego? No cóż… W pewnym momencie trafiliśmy po prostu do piekła, istnej czeluści Gór Stołowych. Skały piaskowca pokazały wielkość i potęgę. Było to kamienne piekło, pełne szczelin, w których momentami było ciasno. Przez „piekiełko” do „diabelskiej kuchni”, w której wcale nie było duszno i gorąco, a na środku nie stał kociołek, a nad nim nie było diabełków. Kuchnia była zimna i wilgotna. Z niepokojem patrzyłam, czy wszyscy zdołają się przecisnąć przez te chytre pułapki Szczelińca. Po wyjściu z głębokich wąwozów, minęliśmy jeszcze wiele form skalnych, takich jak “Wielbłąd”, “Mamut”, “Słoń”, “Kwoka”, “Małpa”, “Pies”, “Żółw”, “Sowa”. Dużo emocji, zwłaszcza wśród tej „młodszej młodzieży” wzbudzała skała ochrzczona mianem „kołyski”. Chyba zasłużyła sobie, by ją tak nazywać, bo niczym nie odbiegała od oryginału, tyle że była po prostu z kamienia. Powoli, po schodkach, z nogami jak z waty dotarliśmy wreszcie do autokaru. Jeszcze spragnieni zwiedzania.

Ruszyliśmy do oddalonego o piętnaście minut drogi tzw. labiryntu skalnego, inaczej zwanego Błędnymi Skałami. Każdy zapewne zastanawiał się, czym one nas zaskoczą. Oczywiście po wejściu zrozumieliśmy, dlaczego pan Gałysz i pani wójt byli tak zafascynowani tym miejscem. Władzę nad nami znów przejęły piaskowce. Znowu byliśmy dla nich tylko nic nieznaczącym elementem. Przez tysiące lat woda wyrzeźbiła istną perełkę, diamencik. Mogłabym to porównać do takiej malutkiej polskiej miniaturki Parku Narodowego Bryce Canzon w Ameryce. Tyle, że u nas główną rolę w powstaniu tak dziwnych form skalnych, jak stołowy głaz, tunel, okręt ,kuchnia, furta, pasaż czy kurza stopka, brała woda, a tam erozja termiczno-chemiczna i kwaśne deszcze. Szliśmy naprawdę przez labirynt, mnóstwo szczelin, zakamarków, wąskich przejść, małych jaskiń, łuków, zagłębień, stopni, jam. Gdyby nie płotki (które działały denerwująco na tych co chcieli poznać to miejsce również od przysłowiowej kuchni) można byłoby wejść w kilka ślepych zaułków. Nasi wycieczkowicze znowu podzielili się na grupki.

1 grupa: Niecierpliwi (zwłaszcza młodzież i młodsi) i zaniepokojeni. Niecierpliwość była spowodowana ciekawością –„Co nas czeka dalej, co kryje się za następnym zaułkiem?”. Zaniepokojenie-„Szybciej, bo nie wiadomo, czy zdołam się przecisnąć przez następną szczelinę…?”.

2 grupa: Spokojnie, ale żwawo i z werwą. W sumie normalnie. Osoby zaciekawione, ale bez większych egzaltacji i sentymentów.

3 grupa: „Niewyżyci artystycznie fotografowie”. Jakimś dziwnym trafem znowu czułam się przynależna do tej ostatniej z grup. Cóż…Ta fascynacja była zaraźliwa.

Kiedy labirynt w końcu pozwolił nam wyjść, już zaczęliśmy myśleć o następnym obiekcie, który u wszystkich budził niemałe zainteresowanie. Była to kaplica czaszek w Czermnej. Na naszych autobusowych prelekcjach powiedziano nam, że mieści się tam 21 tysięcy czaszek. Nawet największych wycieczkowych bohaterów przebiegł dreszczyk emocji, strachu. Wielu młodych i młodszych pokazało swoje stalowe nerwy wchodząc do tej kaplicy. Ja wyobrażałam sobie, że kaplica będzie duża, jeśli mieści 21 tysięcy czaszek. Okazało się, że jest to kapliczka. Mała, wręcz ciasna. 3 tysiące czaszek i piszczeli formowało krągły kształt pomieszczenia, były wszędzie. Pozostałe 18 tysięcy leżało w krypcie pod nami. Można je było zobaczyć z góry. Ale nasuwa się pytanie -skąd wzięło się tam tyle czaszek i kości? Teraz trochę historii. Były to szczątki ofiar wojen na Ziemi Kłodzkiej i szerzących się po nich epidemiach cholery w 1680 roku. To szczególne miejsce (jedyna taka kaplica w Polsce) wzbudzało wiele emocji. Przerażała świadomość ilości straconych ludzkich istnień. Wejście do kaplicy było dla nas chwilą sprzecznych uczuć. Niedowierzanie, że właśnie stoję w pomieszczeniu, który jest grobowcem 21 tysięcy ludzi, powaga sytuacji. Na pewno odwiedzenie tego zabytku historycznego pozostanie w mej pamięci do końca życia. Ważny w czasie przebywania w środku był moment skupienia, refleksji i powagi. Warto było zastanowić się, jak kruche jest ludzkie życie i jak szybko przecieka nam między palcami.

Ostatnim już obiektem do odwiedzenia, przed dłuższą chwilą wytchnienia, przed męczącym powrotem do domu, było Muzeum Żaby w miejscowości Kudowa-Zdrój. Powiem tyle: nigdy nie widziałam tak śmiesznego muzeum. Nie było ono typowe i nudne (pomijając kilka prawie niezauważalnych okazów zakonserwowanych w formalinie). Malutkie pomieszczenie mieściło setki kolorowych żab ze szkła, porcelany, różnych tworzyw, minerałów, żabich gadżetów itp. Jak w sklepie z zabawkami. W drodze powrotnej z Muzeum Żab, już prawie turlając się z górki, znaleźliśmy się jeszcze w pijalni wód mineralnych. Każdy spróbował, nie każdemu smakowało, ale podobno co niedobre, to najzdrowsze…Na koniec mieliśmy chwilę dla siebie.

Po dniu pełnym wrażeń, musieliśmy już niestety wracać. Żegnaliśmy powoli Sudety i Góry Stołowe. Z żalem, bo kto wie, co one jeszcze kryją, co mogliśmy w nich jeszcze zobaczyć i odkryć. Uważam, że wycieczka była bardzo udana, na pewno podobała się wszystkim, i małym, i tym dużym. Polecam każdemu odwiedzenie tych miejsc. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Z radością muszę wykrzyknąć to znane od wieków powiedzenie. Podróżujcie jak najwięcej, zwiedzajcie, odkrywajcie, zarażajcie tym innych, bo PODRÓŻE KSZTAŁCĄ!!!

Ola Cinal

Biały człowiek nie rozumie wszystkiego …

Przekonaliśmy się, że faktycznie nie wiemy wszystkiego o świecie Ameryki Południowej.

W świat Amazonii próbował nas jednak wprowadzić ksiądz misjonarz Jan Sopicki pochodzący z Frydrychowic, który w Brazylii spędził wiele lat. Ksiądz z portugalskim akcentem opowiadał o ogromnych rozlewiskach rzeki Amazonki, mogliśmy się także przekonać, że Rio Negro jest czarna, a Rio Bianco- biała.  Nikt z nas nie mógł uwierzyć, że szerokość Amazonki przekracza 40 km i w pewnym miejscu sięga 94km! Skosztowaliśmy również żółwia i krokodyla … ale na szczęście tylko z kulinarnych zdjęć księdza. Jednak punktem kulminacyjnym spotkania były opowieści o dzieciach znad tamtych rzek i ich problemach. Chyba każdy wzruszył się, kiedy oglądał fotografie biednych chłopców i dziewczynek płynących przez wodę z miskami zupy dla młodszego rodzeństwa po drugiej stronie rzeki. Opowiadania księdza o braku żywności, środków do życia i ubrań oraz jednoczesny uśmiech i radość tubylców zadziwiały wszystkich.

Wtedy każdy z nas chciał pomóc… Lecz niewielu może zostać prawdziwym misjonarzem oddającym się ludziom i Bogu na całe życie.

Po niewielkim posiłku typowym dla Amazonii, zadaniu kilku pytań konkursowych czas umilił nam nasz gościa-prelegent prezentując kilka brazylijskich piosenek przy akompaniamencie akordeonu. Zadowoleni i myślę, że bardziej szanujący to, co mamy, zakończyliśmy kolejne spotkanie w Klubie Podróżnika.

Iwo Gurdek

W ramach wsparcia działalności misyjnej dorośli uczestnicy klubu w spontanicznej zbiórce pieniędzy, przekazali księdzu ponad 360 zł na dalszą działalność wśród Indian Brazylii.

W czerwcu w KKP miała miejsce prelekcja o Etiopii, podczas której znani z wcześniejszego spotkania o Kenii prelegenci – Bożena i Staszek – przyrządzili injera –kwaśny naleśnik – przysmak etiopski. Serwowano także ostre sosy, palono mirrę – antyczne kadzidło. Sala została przyozdobiona trawą według uroczystego zwyczaju witania gości z tego odległego kraju. Zwyczajowo na koniec spotkania zadawano pytania skierowane do młodzieży, a prawidłowe odpowiedzi zostały nagrodzone amharskimi monetami i banknotami. Najbardziej zasłużeni młodzi klubowicze ( Pamela Gurdek, Iwo Gurdek i Paweł Herma) zostali przez Staszka i Bożenę nagrodzeni pięknymi zdjęciami dzikich plemion z południa kraju. Klub Kulinarnego Podróżnika także otrzymał piękne zdjęcie, które będzie zdobiło naszą salę. Na spotkanie przybyło 75 osób.

Dawno, dawno temu. Za siedmioma górami, za ośmioma lasami i za sześcioma rzekami powstał…. O nie. Nie tak…. Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za rzekami….. NIE!!! STOP!! To zabrnęło już za daleko. Przecież wszyscy wiedzą, że tego nie można opowiadać tak….normalnie. Nie można  zacząć normalnie, bo to jest coś niezwykłego. Owszem, kwalifikuje się do grupy bajek, bo to jest prawie jak bajka. Powstało tak nagle,  z rozmachem i sprawia, że wszyscy czują się tam jak, jak, … no jak w bajce….

Jest to Klub Kulinarnego Podróżnika, w którym poznajemy, jak wspaniały może być ( i jest) świat. Dowiadujemy się, że podróżnikiem może zostać KAŻDY. Wystarczą tylko chęci i determinacja. Tutaj nasuwa się stwierdzenie:

„Podróżnik bez chęci, to jak żołnierz bez karabinu.”

Wraz z KKP poznaliśmy bardzo dużo krajów. Od zimnej Alaski przez ciepłe Hawaje, Wenezuelę, Etiopię do wulkanicznej Indonezji. W międzyczasie zatrzymywaliśmy się, żeby coś oczywiście zjeść. Za tę włożoną pracę wszystkim założycielom KKP należą się WIELKIE BRAWA!!!!

Lepiej nie, zapomniałam, że brawom nie byłoby końca:):).

Oby KKP trwał nadal i wciąż się rozwijał, bo to naprawdę świetny pomysł. A teraz przejdźmy do rzeczy. Kazano mi opisać, przepraszam nie kazano, tylko poproszono o opisanie ostatnich dwóch spotkań Klubu. No, jak było??? Jak zawsze fajnie. Jak już chyba wiecie lub pamiętacie spotkanie w czerwcu było o Etiopii. Prelegentką była Pani Bożena. Trzeba przyznać, że opowiadała bardzo ciekawie i interesująco. Gdy atmosfera troszkę zwalniała, to podkręcał ją mąż pani Bożeny, pan Stanisław. Na początku prelekcji wszyscy byli wystraszeni, że nie będzie zdjęć, (złośliwość rzeczy martwych – o ile za takową może uchodzić komputer), ale na szczęście wszystko się naprawiło i doskonale nam służyło. Etiopia to kraj kojarzący się z dziećmi o dużych brzuszkach, a przede wszystkim z biedą i głodem. Pani Bożena wyjaśniła nam, że duże brzuszki są nie przez biedę, lecz przez zanieczyszczoną wodę. Powiedziała nam, że obecnie mało osób umiera z głodu.

Pamela Gurdek

Z pamiętnika KKP

11 kwietnia

Kolejna wyprawa klubu. Tym razem naszym przewodnikiem po Kenii jest Pan Stanisław. Wyprawa z KKP jest fantastyczna. Wczoraj zobaczyliśmy trzy z pięciu najbardziej niebezpiecznych zwierząt Afryki: słonia, nosorożca i  lwa!!!!!!!!! Było bardzo ekscytująco. Dzisiaj jesteśmy w wiosce Buszmenów, a jutro będziemy u Masajów. Poznajemy przedziwne zwyczaje tych ludzi. Nosimy buty z opony i nie są one tak strasznie niewygodne:). Codziennie pijemy dużo Coca coli gdyż podobno jest to zdrowe w Afryce. Było śmiesznie gdy na drzewach zobaczyliśmy kiełbasy, a naprawdę było to drzewo kiełbasiane. Spotkaliśmy również Góralika – czyli zwierzę wielkości królika, a spokrewnione ze słoniem:). Czasami czujemy się jak bohaterowie filmu „Duch i mrok” bądź książki „Biała Masajka”. Natknęliśmy się również na kieszonkowców, lecz nie byli to złodzieje-ludzie, lecz złodzieje-małpy:) Ujrzeliśmy także po raz pierwszy zwierzaka o bardzo długiej szyi, a mianowicie żyrafę. Trzeba przyznać, że w Kenii jest wbrew pozorom dużo zwierząt. Od słonia afrykańskiego do flamingów. Kenijska kuchnia jest troszkę ostra, lecz wszystkim bardzo smakuje.

9 maja

Dzisiaj odbyła się wspaniała podróż pod opieką Jarka. Zajechaliśmy aż do Indonezji. Do kraju wulkanów, wysp, kauczuku, tytoniu i ryżu. Było dość niebezpiecznie gdy na wyspie Komodo spotkaliśmy ogromnego i bardzo niebezpiecznego warana – największą jaszczurkę świata. Nurkowaliśmy również w pięknej indonezyjskiej rafie koralowej i podziwialiśmy wspaniałe podmorskie widoki. Wszystkim się bardzo podobało gdy popłynęliśmy na Jawę i zaglądaliśmy do wnętrza wulkanów. Było nam dość ciężko się porozumieć gdyż w Indonezji ludzie posługują się aż ponad dwustoma językami, ale z naszym przewodnikiem nie było problemu. Byliśmy bardzo zdziwieni gdy nam powiedziano, że Indonezja ma taką flagę jak Polska, lecz do góry nogami. Bardzo nam zasmakowała tamtejsza kuchnia. Już nie możemy się doczekać kolejnej wyprawy z KKP i tym razem będzie to Etiopia. Do zobaczenia 13.06.2008r na kolejnym spotkaniu.

Pamela Gurdek

Organizatorzy KKP pragną podziękować woluntariuszkom paniom: Joli Palce, Irenie Zarembie oraz Halinie Smolik za pomoc w przygotowaniu egzotycznych dań oraz za życzliwość władz gminy w postaci zobowiązania pani wójt pokrycia kosztów 1 – dniowej wycieczki dla uczestników spotkań KKP. To wspaniała wiadomość że nasza impreza uzyskała uznanie i wsparcie od władz samorządowych. Na następnym spotkaniu wspólnie zastanowimy się nad celem wycieczki.

Pierwszy rok działalności.

W lutym Klub Kulinarnego Podróżnika odbył krótką wizytę samolotem na kontynent za oceanem, a konkretnie na Wschodnie Wybrzeże USA. Skorzystaliśmy z doświadczeń naszych przewodników – Urszuli Gałysz i Kazimierza Skowrona. Chyba najdłużej przebywaliśmy w mieście finansów i interesów – w Nowym Jorku oraz w bardzo ważnym miejscu dla Stanów Zjednoczonych, bo w samej stolicy – w Waszyngtonie. Pomachaliśmy “wielkiej Pani”, która nam nie odmachała, ponieważ była zajęta przyjmowaniem gości, czyli zobaczyliśmy Statuę Wolności, spenetrowaliśmy Biały Dom, a po ciekawej, lecz wyczerpującej wizycie w muzeach pojechaliśmy żółtą taxi do Central Parku, by odpocząć od zgiełku Nowego Jorku. Nie zabrakło również tradycyjnego dania z tego regionu, czyli pysznych hamburgerów z wyśmienitym sosem barbecue. Po powrocie odbył się konkurs zdobytej wiedzy w czasie tej wyprawy, a nagrodą był szczęśliwy amerykański dolar.

Klub Kulinarnego Podróżnika cieszy się wielkim uznaniem wśród mieszkańców Wieprza i nie tylko. Padł rekord – na prelekcję o Wenezueli przybyło 78 zapalonych podróżników gotowych do niebezpiecznych przeżyć i podróży.

Tym razem wrażeniami i świeżo zdobytymi doświadczeniami dzielił się z nami Seweryn Gałysz. Na prelekcji wstąpiliśmy do raju na Ziemi, czyli do Trynidadu i Tobago, wyszliśmy na górę dziwnych snów i odwiedziliśmy Indian w delcie Orinoko. Oczywiście mieliśmy okazję „zobaczenia” niebezpiecznych pająków w dżungli, głodnych piranii, cudownych ptaków i dziwnego jedzenia. „Spotkaliśmy” niesamowitych ludzi, którzy mają niezwykłe podejście do życia i do otaczającego ich świata.

Jednym słowem było dziko u Indian, niebezpiecznie w dżungli, fascynująco na Trynidadzie oraz… mokro w butach. Zjedliśmy pyszne ciasto i świetnie bawiliśmy się na urodzinach naszego klubu.

Pamela Gurdek